sobota, 7 czerwca 2008

Nadrabiam zaległości łańcuszkowe

Położyłyście balsam na moją skołataną duszę swoimi komentarzami pod ostatnią notką. Po ich przeczytaniu poczułam się dowartościowana i usprawiedliwiona. Upewniłam się również co do tego, że ze mną wszystko w porządku ;) Po chwili zastanowienia jednak dochodzę do wniosku, że należy spojrzeć na sprawę nieco szerzej.

Muszę jednak oddać sprawiedliwość sąsiadkom - nie dość, że wszystko mają na błysk, prowadzą ożywione życie towarzyskie. Spotykają się rodzinnie, robią grille, grają wieczorami w siatkówkę - tak, że nic tylko pozazdrościć energii i pracowitości. Ponadto udzielają się też hmmm, społecznie, jeśli tak można nazwać działalność w ramach ich wspólnoty religijnej. Pewnie nie szydełkują i nie robią na drutach, ale tej efektywności zazdrościć im będę zawsze :)

Sweterek "robi się" dalej. Dobija mnie myśl, że jeszcze zostały mi całe rękawy. Niepokoi szerokośc sweterka. W biuście 100 cm obwodu. Wydaje mi się, że powinien być dobry, nie jestem jednak przyzwyczajona do dziergania rozmiarów większych od 36, dlatego ciągle wydaje mi się, że przesadziłam.

Cierpię katusze niezmierne z powodu podjętego zobowiązania (nie zacznę innej robótki, póki nie skończę tego swetra, w przeciwnym razie Marcin nałoży na mnie kary umowne). Na szczęście nie mam żadnego konkretnego pomysłu na robótkę dla siebie :) Na szczęście również, nie znalazłam dla siebie nic ciekawego w aktualnych numerach pisemek robótkowych (oczywiście widziałam w Brahdelt'owym blogu cuda Nory Gaughan, ale ciągle nie dojrzałam jeszcze do sprowadzania zza granicy całego katalogu dla dwóch modeli - żal, że nie można kupić pojedyńczych modeli on-line :( ).

Kupiłam natomiast Burdę:

P1170807

Nie potrafię szyć. Jeżeli kiedykolwiek uruchomiłam maszynę do szycia, musiało to być w wieku dziecięcym i dla zabawy. Chciałabym jednak się nauczyć. Taka chęć naszła mnie wczoraj. Nie chodzi mi o szycie cudów (ale nie ufam sobie w tej kwestii - podobnie kiedyś zależało mi tylko na nauczeniu się oczek prawych i lewych na drutach) - chciałabym umieć uszyć jakieś proste rzeczy w stylu pokrowca na krzesło, prostej podszewki pod szydełkową spódniczkę. Szperałam wczoraj trochę po sieci, ale nie trafiłam jeszcze na żadną stronę dotyczącą szycia w stylu "ABC robótek na drutach". Wyczytałam gdzieś natomiast, że w Burdzie są bardzo dokładne opisy. Wymyśliłam zatem, że kupię sobie numer i przestudiuję go celem "poznania wroga".

Ustrzelenie przez Brahdelt, przypomniało mi o jednej zaległej zabawie, do której zaprosiła mnie Jezabell. Chodziło mianowicie o specjalność kulinarną. Gwoli usprawiedliwienia wyjaśniam, że chciałam, jak zasady przykazywały, nabyć wszystkie składniki, przyrządzić potrawę i zrobić jej zdjęcie (ostatnio cokolwiek zrobię, robię temu zdjęcie - taki chyba efekt uboczny blogowania :))

Sos boloński został nawet ugotowany, ale jak to sosy bolońskie mają w zwyczaju - nie wyglądał specjalnie fotogenicznie, zwłaszcza, że mam zwyczaj mieszania makaronu z sosem od razu w garnku. Ale dzielę się przepisem, a właściwie linkiem do przepisu, bo właśnie stąd go zaczerpnęłam (i zaczerpuję za każdym razem, bo przepis ciągle mi się zawierusza). Polecam wypróbowanie tego przepisu chociaż raz, albowiem sos wychodzi nieprzeciętny, nie sposób spożywać go bez pomruków zadowolenia :)

Teraz lista do uzupełnienia:

  1. Co robiłam 10 lat temu - pracowałam w tym samym miejscu, w którym pracuję teraz - firmie informatycznej. Mieszkałam w tym samym miejscu w którym mieszkam teraz. Nie robiłam na drutach ani na szydełku (jakie puste było moje życie :)) Natomiast nałogowo grywałam w gry. Na konsoli Playstation w większości ale również na Pc. Z kolegami w pracy jak i w domu. Mój nałóg w tym czasie doszedł do etapu MUD (Multi Users Dungeon) - wówczas były to gry z udziałem wielu graczy, gry tekstowe, bez grafiki, tylko z tekstem opisującym to co się widzi, z komendami wpisywanymi tekstowo. Nie będę zanudzać szczegółowym opisem - wspomnę jednak, że zajęło mi to około 2 lat, rok grania i około roku współuczestniczenia w tworzeniu tego typu gry.
  2. 5 rzeczy do zrobienia dzisiaj - ubolewam, że nie dostałam tej listy w Dniu Z Którego Jestem Dumna czyli w dniu koszenia i aerowania trawnika. Do dziś trawnik nie urósł (a powinien) w domu względny porządek, jedzenie dziś gotuje siostra więc wyjdę na leniwca:
    1. Ogarnąć dom
    2. Zająć się Pszczółką
    3. Wybiegać psy
    4. Nadal szydełkować sweter dla cioci
    5. Obejrzeć wieczorem jakiś fajny film od dwóch tygodni czeka na obejrzenie Labirynt Fauna.
  3. Ulubione przekąski - nie mam chyba jakiejś dominującej. Czasem są to ciepłe lody (prawie nigdzie już ich nie ma) czasem plasterek sera pleśniowego, czasem chrupki kukurydziane.
  4. Co bym robiła, gdybym była milionerem - normalnie powiedziałabym że martwiłabym się nieustannie co z tymi pieniędzmi robić ale w zeszłym tygodniu widziałam w Aferze Thomasa Crowna, fantastyczną posiadłość w egzotycznym kraju i chyba taką właśnie bym sobie nabyła. Nad morzem w cukierkowym kolorze, z sielankową plażą i palemkami. Pomysł z kupowaniem włóczki w USA przedni!
  5. Gdzie mieszkałam - w zamierzchłych czasach niemowlęcych w Rudzie Śląskiej, do 11 roku życia w Jastrzębiu Zdroju, od tego momentu do dziś w Palowicach (to taka miejscowość, na dzwięk nazwy której wszyscy robią duże oczy nie wiedząc, że jest ona stolicą Rybnickiego Centrum Węglowego;))- wszystkie wymienione miejscowości znajdują się w miejscu, gdzie nie powinno być żadnych oznak życia - czyli na Śląsku :) Żeby udowodnić, że cuda jednak się zdarzają pochwalę się widokiem z jednego z okien (ta ścieżka między trawami prowadzi donikąd, została wykoszona przez pomyłkę i strasznie mi się podoba) : P1170779-1
  6. Prace, jakie wykonywałam - od 4 roku studiów zatrudniona jestem w tej samej firmie informatycznej w Gliwicach. Zajmowałam się w niej różnymi rzeczami: programowaniem, wdrożeniami, szkoleniami, dokumentacją, analityką, projektowaniem, ostatnio kontrolą jakości. Nie podjęłam jeszcze decyzji co będę robić po powrocie z urlopu wychowawczego.
  7. Do zabawy zaproszę za chwilę Fiubzdziu, chociaż bardzo nie lubię strzelać, ale myślę, że ona mi wybaczy :)

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Marzę o takim widoku z okna...(chociaż jednego).Niestety, u mnie Śląsk widać i słychać w całej jego "sławie" :((
jo_an44

Brahdelt pisze...

Rozważam tę Norę Gaughan, nawet znalazłam sklep, z którego przyślą mi to do Polski, w sumie za 24 dolary, więc nie majątek. Ale na razie mam co robić na drutach! *^v^*
Aż się dziwię, że nigdy sama nie wpadłam w MUD'a, za to od 17 roku życia grałam intensywnie w książkowe role-play'ki - Warhammer, Shadowrun, Call of Cthulhu, ech, żeby tak teraz zebrać ekipę i zagrać... ^^
Piękny masz ten widok z okna...
A po macierzyńskim, jak wrócisz do pracy, to już od razu na Prezesa, dużo innych możliwości nie zostało! *^v^*

Kath pisze...

Lauro, pisząc o "Labiryncie Fauna" nie zdawałam sobie sprawy, że oto właśnie zaczęło się
Euro i w związku z tym telewizor mam zajety codziennie od godziny 18tej
(no chyba, że wypada dodatkowo Formuła 1 ;) Gryzę się zatem, czy film
obejrzany w świetle dziennym straci na atmosferze ?
Anonimku - czy to znaczy, że u Ciebie nocą niebo jest czerwone? (u mojej babci
w Rudzie Śląskiej jest właśnie takie "piekielne")
Brahdelt - ja bym nawet też rozważyła, ale cięzko mi się zdecydować, którą
część kupić. Bo w pierwszej podoba mi się model (lub dwa) podobnie w drugiej :(
Mnie ksiązkowe role-playki ominęły - nie miałam odpowiedniej ekipy :( Miałam to szczęście,
że za moich czasów na Arkadii grało sporo młodzieży studiującej, dbało się o
odgrywania postaci, nie mam pojęcia jak jest teraz (już wtedy jako osoba pracująca
czułam się jak dinozaur ;)) Jeśli chodzi o prezesa - każde stanowisko od kierownika
wzwyż pochłania zdecydowanie więcej czasu i nerwów. Owszem, satysfakcja z pracy
to rzecz cenna, zastanawiam się jednak ostatnio coraz częściej, czy dokładnie
o taką satysfakcję w życiu chodzi. U mnie w pracy śmiejemy się, że firma jest
mocno prorodzinna - im dłużej w niej pracujesz, tym chętniej czym prędzej uciekasz
do rodziny ;)

Fiubździu pisze...

wybaczy, wybaczy :]

Na śląskiej wsi jest pięknie, ale w miastach to nie za ciekawie. Gdy byłam u ciociu w Gliwicach, to nie mogłam się przyzwyczaić, że ubrania się wywiesza na lewej stronie, żeby nic nie osiadało. No i jeszcze tąpnięcia (tak to się chyba pisze). Pierwszy raz to myślała, że zawału dostanę, jak się zatrząsł bom wujostwa w Rydułtowach, bo akurat tam grzebali :P

Anonimowy pisze...

KATH, w czasach mojej wczesnej młodości często nocne niebo bywało czerwone. Teraz, gdy wiele przyczyniajacych się do tego zakładów pracy zostało zamkniętych, jest normalniej.Do Rudy mam rzut beretem, a i tąpnięć,takich z przesuwaniem się mebli 8-O ,parę zaliczyłam. Mieszkam przy ruchliwej ulicy,a mój widok z okien to 3-piętrowy, brudny,szry,z sypiącym się tynkiem dom. Marzę o ciszy, otwartej przestrzeni i zieleni (i górze pięknych włóczek ;-)).
jo_an44

Kath pisze...

Ja do babci (czyli Rudy) jeździłam na wakacje :) Biegaliśmy całymi dniami po "hołdach" i ganialiśmy się na "hasioku" a woda po wieczornym myciu była czarna jak węgiel :)
Fiubzdziu - ta nasza wieś to pewnie taka trochę, jak niektóre miasta gdzie indziej - na wyrost. Chociaz co roku wyprawimy hucznie dożynki podobno mieszka u nas tylko dwóch rolników :)

Anonimowy pisze...

Wiele nas łączy :-))) Na hołdach to były zabawy !!! A na podwórku, po południu siedziały sąsiadki i heklowały, i sztrykowały, no i klachały przy tym. Bardzo mi się to podobało :-)
jo_an44