sobota, 12 kwietnia 2008

Słów kilka pod koniec robótki

Od mniej więcej dwóch tygodni chodzi za mną taki żakiecik. Tej samej autorki znalazłam też taką wersję. Nie mam pojęcia czym się różnią.

Wzór niestety można nabyć tylko razem z pakietem włóczki, cena całości przekracza, jak dla mnie, granice zdrowego rozsądku. Ściągam zatem zdjęcia gotowych wyrobów z Ravelry, powiększam ile wlezie i liczę oczka piksel po pikselu. W zasadzie rzecz powinna być prosta. Godety nie są problemem, sam żakiet też jest prosty. Nie wiem jeszcze jak się zabrać za ten ogoniasty tył - trzeba tu będzie chyba zastosować kilka trzędów skróconych.

Niby zatem wielu niewiadomych nie ma, ale jak już mam się zabrać do przeliczania tego na konkrety, to nie wiem, z której strony ugryźć.

Jeśli chodzi o włóczkę - strasznie mi tutaj leży ciemnobrązowa Samanta z Vlnapu, mam tylko obawy, że może być za miękka.

 

Z nabytą w zeszłym tygodniu Loreną mam problem- włóczka ma tak śliczniutki kolor i jest taka milutka, że tym trudniej mi się na cokolwiek zdecydować.

Zakupiłam ją z myślą o sweterku z długim rękawem, jak na razie jednak trafiają mi w łapy same topy - a ja przeżywam dramat rozdartej sosny, czy się rozdrabniać, czy czekać cierpliwie na "grom z jasnego nieba" ;)

Apropos gromu - w trakcie gorączkowej wymiany myśli o tematyce szydełkowej z Joanną z Maranty, podzieliła się ona ze mną zachwytem nad taką nitką Clea.

Tabela kolorów przykuła mnie do monitora, od wczoraj próbuję ograniczyć liczbę motków, które chciałabym mieć natychmiast. Bo na tę chwilę podobają mi się: Azur blue, Heather lilac, Hydrangea Pink, Orange spice, Mocha brown, Dusty raspberry i Beech brown. Tak sobie myślę, że dwa motki tego cuda spokojnie by wystarczyły na sweterek z długim rękawem? Muszę ogarnąć myśli, bo zapłacę majątek i nie będę miała gdzie tego upchnąć :)

Na koniec słów parę o dziewiczym kardiganku. Doszłam do momentu, w którym tradycyjnie odechciewa mi się robótki - mam całe "body", dwa rękawy i jeden mankiet. Pozostaje - zblokować całość, dodłubać jeden mankiet, zszyć i dorobić znienawidzone stokrotki (na szczęście już w rozsądnej ilości) przy dekolcie.

Czyli niewiele, ale jak zwykle niemoc bierze mnie dokładnie w takiej chwili. Poza tym miałam dzisiaj wybrać się do pasmanterii po guziki do tego cuda - a za oknem leje. O ile ja z cukru nie jestem, to nie mam specjalnej ochoty targania Pszczółki w taki deszcz na miasto. Nic to - wezmę "body", naciągnę je i w czasie, kiedy będzie wysychało, być może wrócą mi siły wykończeniowe? ;)

Brak komentarzy: