poniedziałek, 29 września 2008

Truskawkowo

Zmierzyłam się w końcu z z dwukolorową robótką. Berry Baby Hat miałam na oku od dawna, ale jakoś nie po drodze nam było. Teraz weszłam w fazę czapkową (mam jeszcze na oku ze dwie - może trzy). Wpis tylko dla amatorów, albowiem znowu wystąpi Pszczółka:

P1210531 P1210511   P1210498 P1210503

Całość wykonywałam drutkami 3,5 mm, włóczkami Merino (bordowa i oliwkowa), które zostały mi jeszcze po ostatnich sweterkach. To jedna z tych robótek, które kończy się w jeden wieczór  - przez co jest bardzo satysfakcjonująca.

Do czego mogę mieć zastrzeżenia:

1. Daleko czapce do oryginału- listki nie układają się tak ślicznie, a oczka nie są tak równe.

2. Pierwszy raz robiłam coś w dwóch kolorach - trochę za mocno ściągałam nitki przy zmianie kolorów, przez co góra czapki jest trochę mocniej ściągnięta. Na szczęście tego nie widać :)

3. Kolory - raczej zgaszone. Wolałabym coś żywszego ale tylko takie miałam pod ręką.

Mimo powyższych zastrzeżeń - jestem zadowolona. Pszczółka ma kilka ciemnoczerwonych ciuchów, do których czapka będzie pasować. Mam jeszcze kilka resztek, z których mogą powstać inne warianty kolorystyczne.

W planach jest jeszcze czapka króliczkowa oraz z warkoczami oraz nausznikami.

W ten weekend udało mi się w końcu pochować nitki w jesiennej Manon, jeśli pogoda dopisze, może dzisiaj zrobimy w niej fotki - dla porządku, bo wygląda praktycznie tak samo wersja poprzednia.

Wisteria odpoczywała ode mnie (i wzajemnie) przez parę dni - powinnam się za nią zabrać niebawem :)

niedziela, 28 września 2008

Śliwkowe bolerko

Zwykle, kiedy niewiele brakuje do finiszu, robótka wlecze się niemiłosiernie. Tak właśnie było u mnie z bolerkiem. Od ostatniego wpisu na jego temat dłubałam pasek, którym miałam przewiązywać się w talii. Tak się to wlokło, że po drodze zdążyłam zapomnieć, jaką miałam koncepcję, przez moment wydawało mi się, że chciałam zapinać je na guziki :)

Wczoraj w końcu się zebrałam i jest:

P1210456 P1210464 P1210432 P1210442 

Takie coś mi wyszło - północne wdzianko do tańca brzucha ;) Szczególnie zadowolona jestem z bufiastych rękawów. Strasznie mnie kusiły od dawna. Teraz już wiem jak je zrobić i na pewno zastosuję je jeszcze w jakimś wdzianku.

Wzór pochodzi z Sandry 12/2007:

sandra_1

Moja włóczka (Ultra Kasmir w kolorze śliwki w pleśniowym nalotem) miała kompletnie inną grubość , mimo wszystko jednak udało mi się trzymać wzoru.

Przerabiałam drutkami nr 7 (Laurowymi :)) rozmiar największy, trzymając się wzoru z nastepnującymi wyjątkami:

1. Przedlużyłam nieco rękawy, żeby wyszły dokładnie takie jak na zdjęciu,

2. Zmieniłam przód - nie chciałam mieć masywnego węzełka między biustem. Podzieliłam zatem ilość oczek nabieranych na plecy przez dwa, i tyle dokładnie nabrałam na każdą połówkę przodu. Następnie odejmowałam oczka proporcjonalnie aby uzyskać odpowiedni skos dekoltu. Na koniec nabrałam na druty 5mm ze 20 oczek, udziergałam długi pas i przyszyłam go do dołu bolerka tak, by dało się do wygodnie związać. Pasek wyszedł przydługi, ale  dzięki temu można bolerko zawiązać z tyłu zakładając na siebie mocniej poły.

Ultra Kasmir przerabiany siódemkami jest niesamowicie lekki i mięciutki. W czasie robienia zdjęć było ciepło a nie czułam go w ogóle na sobie. Do "sesji" założyłam go na topik na ramiączkach - był praktycznie niewyczuwalny (jeśli ktoś pamięta rdzawy sweterek z tej samej włóczki robiony na 5mm - też jest mięciutki, jednak trochę gryzie). Zeszło mi włóczki, może z połtorej motka, w zapasach mam w tym kolorze jeszcze 2,5 motka (i ponad dwa motki rdzawej i z 6 motków pomarańczowej;)) . Na chwilę obecną wydaje mi się, że fajnie by wyglądał na wdzianku tego typu (tylko niech mi ktoś powie, do jakiej kurtki da się zapakować takie rękawy?):

95525165

Jeśli chodzi o Jester Hat - Mimoza mnie jakoś specjalnie nie urzekła. Sądzę, że wydziergam jeszcze Pszczole jakieś fikuśne czapki z innej włóczki (tę czapkę da się zrobić z dowolną ilością rożków :)).

Cieszę się, ze czapka się Wam spodobała - liczę, że niedługo zobaczę w niej  inne dzieciaczki :)

Czarcik - Majka ma tak samo, dzwonki jak nic ciągle by ściągała :).

Persjanka - dzisiaj podobno ostatni słoneczny dzień :( I znowu się depresyjnie zrobi :/

Agnes B. - cieszę się, że są wśród nas i psiary :) Moje psiury uwielbiają wariować, a zapanować nad ośmioma łapami, i dwoma jęzorami to wyższa sztuka ;)

Na koniec informacja organizacyjna - niestety nie jestem tak uporządkowana jak Brahdelt:( Metoda odpisywania na komentarze w kolejnym poście nie zawsze się u mnie sprawdza albowiem:

1.nie piszę tak często kolejnych postów, w związku z czym często umyka mi to, co odpisałabym " na gorąco",

2. jeśli już mam cos do opowiedzenia, gna mnie, żeby to zrobić jak najprędzej - często wtedy zapominam o odpowiedzi.

W związku z powyższym będę musiała zdaje się znaleźć jakieś rozwiązanie mieszane . Trochę tak, trochę tak - mam nadzieję, ze się w tym nie pogubicie.

sobota, 27 września 2008

Majowy Jester Hat

Zapanowałam (chyba) nad Wisterią. Sprułam do pach, darowałam sobie dodawanie oczek pod pachami i zaczęłam intensywnie kształtować talię. Mam jedno zatrzeżenie - na górze, jeszcze na etapie zawijasków zrobił się lekki luz, wybrzuszenie. Szpieguję po Ravelry i widzę, że wybrzuszenia nie ma tylko w obcisłych wersjach :( A sweterek ma być nieco luźniejszy :( A mnie się teraz wszystko co luźniejsze od obcisłego za szerokie wydaje :(

Postanowiłam drutować dalej, aktualnie napoczęłam zawijaski dolne na tułowiu. Może napocznę jeszcze trochę rękawów, żeby zorientować się, czy wybrzuszenie od tego nie zniknie.

W międzyczasie szydełkowałam. Bez sukcesu niestety. Miała być czapka dla chrześnicy Marcina ale nie umiem się wstrzelić w rozmiar bez modelu pod ręką.

Z pierwszego modelu (przeznaczonego dla siedmiolatki) wyszło mi coś co pasuje na Pszczółkę, z drugiego wyszedł worek pasujący na moja głowę.

Skoro przy Pszczółce jesteśmy - miała zdecydowanie słabsze dni. Co za tym idzie wszyscy mieliśmy razem z nią słabsze dni:) Trzeba było jakoś odreagować:

 P1210375-1P1210378-1 P1210362-1 P1210373-1

Nie ma to jak wydziergać błazenkowy kapelutek i pośmiać się z dziecka (ale tak życzliwie ;))

Opis jest dostępny po angielsku tutaj pod nazwą Baby Jester Hat, ale czapkę robi się bardzo prosto (jest też wersja dorosła, gdyby ktoś się na przykład gniewał na męża ;)). Wydłubałam ją drutkami 3,5 z włóczki Mimoza (śladowe ilości). Skorzystałam ze zdobytej ostatnio sprawności drutowania na 5 drutkach, a następnie przeprowadziłam się na żyłkę (kiedy ilość oczek drastycznie wzrosła i zaczęły mi spadać ze wszystkich stron - próbowałam je blokować klamerkami, ale to tylko śmiesznie wyglądało ;)).

Mimoza - bo tylko taka była w sensownym różu, ale wolałabym zrobić czapkę z czegoś o fakturze Merino. Z mimozy będę musiała Pszczółce jeszcze parę rzeczy udziergać, bo na motku jest 330 metrów.

W końcu po depresyjnych dniach nadszedł słoneczny piątek. Marcin niespodziewanie wziął dzień urlopu. Było pięknie. Zaliczyłam sesję odmrożeniową paskudztwa, które mi się zrobiło jakiś czas temu (na przyszłych zdjęciach będę występować z kropą na czole w przeróżnych kolorach). Przy okazji wizyty w mieście skorzystaliśmy z placu zabaw, poprzyglądaliśmy się fontannie, pogoniliśmy gołębie na żorskim rynku (z dzieckiem wiele wypada;)), kupiłam motek włóczki (bo dla dziecka to się nie liczy). Słońce grzało w twarz, czas płynął wolno, uczucie, że nigdzie nie trzeba się spieszyć było upojne. Po południu poszliśmy pławić psy w stawie i przespacerować się po lesie. Dlaczego życie nie może wyglądać tak właśnie?

A dziś znowu słońce. Oj, żeby tylko tak dalej!

wtorek, 23 września 2008

Przy ciele...

... to ten sweter nie jest, oj nie jest. Subiektywnie uważam, że co bliższe ciała, to jakoś lepiej wygląda (fotka "wewnętrzna" bo dzisiaj nawet na dwór nie da się wyjść :/):

P1210333 P1210349 

 

Od kilku dni zatem biję się z myślami, czy iść w obcisłe, czy jednak nie - bo na zimę należałoby chyba coś luźniejszego zrobić. Bo zawsze coś pod spód trzeba założyć. Bez przesady jednak:

 P1210350

Tak zapowiada się najmniejszy rozmiar. Gdybym dalej podążyła tą drogą otrzymałabym sweter a la lata 80-te. Będę zatem pruć. I kombinować.Mam nadzieję, że unicestwienie części gładkiej będzie ofiarą wystarczającą. Mam nadzieję, że wzór przy dolnej krawędzi swetra nie będzie podpadać, bo za zmniejszeniem obwodu pójdzie zmniejszenie liczby zawijasków.

Niewiele tego przybyło, ale miałam intensywny (czytaj: męczący) weekend.

Ciekawa jestem ile zejdzie mi włóczki na całość. Jeszcze w piątek zdecydowana byłam dokupić ze 4 motki (tak mi wychodziło z wyliczeń metrażu). Jednak na kawałek pokazany na fotce zeszło mi 2,5 motka (mam jeszcze 6) - wstrzymam się zatem jeszcze z zakupami.

Elian na razie sprawuje się dobrze, przy ściuboleniu siateczki na samym początku trochę mi się rozwarstwiał i musiałam łapać pojedyncze pasemka, później już bez problemów. Jeśli zaskrzypi, to tylko przy "mocnych naciągach ". Na ciele (testowane wyłącznie przy przymiarkach) przyjemny, nie drapie. No ale pewnie sprawdzi się dopiero w praniu. Chciałabym bardzo, żeby się sprawdził, bo w tym kolorze machnęłabym sobie chętnie jeszcze parę sztuk odzieży. Nie tylko w tym zresztą -  klasik od dawna kusił mnie kolorami, tylko bałam się akrylu.

Dołożyłam sobie paski postępu robótek - efekt póki co taki, że tak mi się kolor paska Manonowego podoba, że nie mam ochoty go kończyć ;)

Poza tym pogoda taka, że nic tylko wyć . Moje psy mają z tego powodu nieustającą depresję od tygodnia. Położyłyby się w kąciku i przespały problem - a skąd! Snują się za mną i piszczą nie wiadomo o co :/ Wyjść na dwór - nie, zostać w domu - nie (słuszne jest powiedzenie, że pies znajduje się zawsze z niewłaściwej strony drzwi).

Też bym się posnuła i pomarudziła, ale nie ma komu :(

piątek, 19 września 2008

Wisteria

Na 4 drutkach zrobiło się za ciasno, mogłam w końcu przejść na żyłkę:

P1210324

Ann_Margaret, Antosiu - nie ma w tym wzorze nic skomplikowanego - to tylko warkocze. Miałam wczoraj moment, w którym się ciągle myliłam (miejsce w którym kończy się regularna siateczka i zaczynają dziwne zawijasy), ale wzór wymaga po prostu uwagi, a nie szczególnych umiejętności.

Musiałabym wyjść na dwór, żeby jakoś złapać normalny kolor - w domu ciągle zdaje mi się, że wzór się przy tym kolorze gubi, mam nadzieję, że to tylko kwestia światła:

P1210307

Nie bedę Was katować codziennym fotostory z prac nad Wisterią - to po prostu ostatni moment, kiedy mogę całość zaprezentować na jednej żyłce. No, może zamieszczę jeszcze fotkę, kiedy cała górna część zawijasków zostanie skończona - później aż do mankietów i dołu swetra część gładka - czyli nudy :)

Któraś z dziewczyn wyniuchała na Ravelry taką  realizację Wisterii, tutaj zdecydowanie powala mnie na kolana kolor - oj chciałabym taki mieć we włóczkowej spiżarni :(

Brahdelt - i mnie się zdaje, że przed śmiercią nie zdążę, jeśli idzie o pozostawienie drutków - myślę, że w takiej wersji możnaby swobodnie wkroczyć do baru "Pod Błękitną Ostrygą". Wczasowo - tradycyjnie polowę bagażu zajmują nam książki 0 tym razem jednak potrzebowałam odmiany od zdecydowanie stacjonarnego trybu życia, jaki u mnie od dłuższego czasu przeważa. Skandynawia - wspaniale, ciągle jednak wakacje kojarzą mi się z kąpielami i grzaniem w słońcu :)

Ullak - bo to bajeranckie jest to przekładanie :) Gawiedź czuje respekt (chociaż człowiek z tymi skarpetkowymi drutami do babć się robi podobny), a człowiek napawa się panowaniem nad tyloma ostrymi przedmiotami na raz. Jako urozmaicenie - wspaniała sprawa :) No i tyle nowych możliwości się otwiera.

Fiubzdziu - ty asekurantko;)

czwartek, 18 września 2008

Niegrzecznie

Tak mi się kojarzy ta obróżka najeżona drutkami :

P1210294-2

Ubiegła mnie Fiubzdziu - bo to miała być moja rewelacja na dziś - ale i tak się pochwalę :)

Jakbym miała mało Vip'ów na koncie, nie mogłam się powstrzymać (mogłam ale nie chciałam) przez przetestowaniem Klasika bordo-zielonego. Kolor cudowny, i żadna fotka tego nie odda (nie przy tej pogodzie).

Uroiło mi się, że kolor ten świetnie się sprawdzi w takim sweterku:

KG_001_wisteria_250px

Do sweterka przekonała mnie zwłaszcza ta realizacja (to fotka fragmentu pracy, ale obok są zdjęcia całości).

Chciałam spróbować jak to jest, wrócił stary problem robienia na okrędkę bez posiadania odpowiednio krótkich drutków na żyłce. Sięgnęłam po 5 drutków leżących od dawna w szufladzie i czekających na zmiłowanie.

To się całkiem prosto robi. Właściwie jakoś samo idzie :) Chwalę pod niebiosa moje 5 sztuk 3,5 milimetrowych drutków albowiem nie są zbyt śliskie (a wydziwiałam na to, jak je kupowałam), nie wyślizgują się wcale. Trochę się czuję jak fakir trzymając w dłoniach takie najeżone ostrzami zjawisko, ale mimo wcześniejszych obaw daje radę tym operować z uwzględnieniem wsuwki na potrzeby warkoczy (zdjęcie ze mną trzymającą w ustach jednocześnie piątego drutka i wsuwkę - bezcenne, gdyby ktoś je zrobił).

Podoba mi się ogromnie ta zabawa, aczkolwiek zastanowię się jeszcze czy szybciej zrobić rękaw na płasko i zszyć, czy bawić się 5-cioma drutkami :)

Fiubzdziu - oczywiście, że bolerko będzie dłuższe, może nerek nie zakryje (a wypadałoby w moim wieku;), ale tak do pasa na pewno:)

Maranto - ja też muszę porządek zrobić z moimi zakładkami, przeglądam tyle blogów, że lista już dawno nieaktualna :/

Myszoptico - ha! Evelyn jest piękna, chociaż Marcin negatywnie wypowiedział się na temat sreberek, chociaż na codzień w tym się wyjść nie da - coś wymyślę, nie może się takie cudo marnować :)

Brahdelt - na tę shopping Tunic to by mi pasowała ta spruta gruba wełna, którą ostatnio z ciucholandu przytargałam, ale mam jej trochę za dużo, szkoda byłoby się rozdrabniać. Ultra kasmir uwielbiam też - na 7-kach jest jeszcze bardziej mięciutki. Klasik na motku jest milutki, golf póki co robię na 3,5 mm, ale niżej zmienię na większe, więc zyska na miekkości. Wracając do tematu wyjazdów wakacyjnych - Grecja niestety jest droga, ale co do Turcji siostra katuje mnie ostatnio opowieściami jak to mieli wiele więcej za dużo mniej (tyle, że ona należy jeszcze do "młodzieży" co bardziej dyskoteki zwiedza niż cokolwiek innego ;)).

środa, 17 września 2008

Globalne ochłodzenie

Miałam zbyt wiele pomysłów na tytuł tego posta - zwyciężył najbardziej aktualny. Wygląda na to, że zainaugurowaliśmy sezon grzewczy. Mamy to szczęście, że możemy sami sobie o tym zdecydować, a tego pecha (to w sumie już nie ja tylko Marcin), że musimy sami się wybrudzić, żeby mieć ciepło (fachowcy pewnie się przy dokładaniu do pieca nie brudzą, informatycy owszem:))

Jak to już do kogoś pisałam - pogoda taka, że nic tylko człowiek by wrapki ciepłe i miękkie dziergał. Po powrocie do domu dodziergałam jesienną Manon, wczoraj zmusiłam się nawet do zszycia całości, ale chować nitek mi się nie chce. Zygzaczków robić też. Gorzej - nie chce mi się mierzyć, bo rękawy 3/4 jakoś przy tej aurze odstręczają. Ciekawe, że tyle propozycji jesiennych nadal ma przykuse rękawki.

P1210264

Co, prócz Manon porabiam od powrotu, w sensie robótkowym? Przeglądam do bólu głowy, włóczki, które na zachodzie zapewne są zwyczajne, a u nas trącą luksusem. Czyli szperam po ebay'u, przeliczam, rezygnuję, znajduję boski kolor, przeliczam, rezygnuję i tak do osiągnięcia frustracji :)

Następnie sięgam po Puchatkę (pamiętającą czasy moich pierwszych zmagań z drutami) i próbuję udziergać z niej coś sensownego - miała być tunika zwana na Ravelry Shopping tunic.  Udziergałam do talii i chwilowo leży, nie bardzo mi się w Puchatkowej wersji podoba.

Wzięłam się zatem za bolerko zeszłorocznej Sandry - takie z bufiastymi rękawami. Druty kompletnie nie te(zamiast 8mm Laurowe 7-mki), włóczka kompletnie nie taka (śliwkowy Ultra Casmir z zalecanymi 5-tkami). Próbka oczywiście kompletnie inna a o dziwo wychodzi właściwie wg opis tak tak trzeba. Z różnicą drobną, że robię rozmiar większy:) Na dzień dzisiejszy na ciele wygląda bardziej niż zadowalająco, natomiast na manekinie o tak:

P1210272

Takie kuse to nie będzie, zamierzam dorobić jeszcze trochę na dole (ale niedużo).

Generalnie z fotkami na ciele będę musiała przejść na tryb weekendowy - fotograf wraca o porach nie pozwalających na zrobienie wyraźnej fotki (pomijając już Skandaliczny fakt, że przez cały dzień nie ma odpowiedniej ilości światła).

Jeszcze przed urlopem zakolejkowałam sobie do wykonania trzy sweterki z Interweave Knits, Winter 2006:

Rambling Rose , bo spodobał mi się w tym wykonaniu.

Provincial Waistcoat - bo ładnie podkreśla talię, ale chcę go zrobić z rękawami.

Equestrian Blazer - bo zauważam, że zapinane sweterki są u mnie ostatnio w największym użyciu.

Z ich powodu moje męki z ebay'em - nie potrafię znaleźć odpowiedniego koloru dla pierwszego sweterka. Wiem tylko, ze musiałoby to być coś jak Merino, na innej włóczce wzór nie wyjdzie mi taki wyraźny. W chwili obecnej obstawiam jasnoszarą albo błękitną Merino inter-fox'u (z bordowej mam już w szafie sweter i płaszcz :(()

Zwłaszcza błękit mi się podoba, tyle że jakoś do lata bardziej mi pasuje?

Za sprawką Laury odważyłam się na Elian Klasik w Zamotanych - zamówiłam śliwkę, i mieszankę bordo z zielonym (brzmi masakrycznie, na fotce wygląda lepiej niż się nazywa), zamówiłam tez testowo czerwoną Evelyn (bo mnie te sreberka skusiły). Oczywiście nie wiem na co, oczywiście nie mogłam się powstrzymać.

...

No i dziś przyszła do mnie paczka :)

P1210245

To jest to bordo+zielone+jeszcze coś:

P1210248

To jest śliwka:

 P1210252-1

To jest Evelyn (piękna, mięciutka, i tylko te sreberka drapią):

  P1210262-2

Świtają mi pomysły na nie, ale o tym następnym razem :)

Było jeszcze to, co tygryski kochają najbardziej:

P1210263-1

Znowu poszerzę sobie włóczko-horyzonty. Parę nowych nitek wpadło mi w oko :)

Na koniec coś, co po wczasach powaliło mnie na podłogę - dla tego modelu byłabym zdolna nosić czapkę:

1800757388_ddb8eef3ce 1800758198_cee6775aa4

Śmieje się Marcin, że czapka wygląda jak korona, a ja uważam, że jest cudna.

Nie znalazłam wzoru online :( O ile te wszystkie warkocze i bąbelki dałoby się jakoś wykombinować, to "dekielek" to dla mnie nowość - może w jakiejś skośnookiej gazetce będzie?

niedziela, 14 września 2008

Home, sweet home

Wróciłam w jednym kawałku już w środę, ale jakoś nie mogłam się zebrać do naskrobania kilku słów.   Najpierw nie było kiedy (musiałam przeczytać zaległe blogi, poszpiegować na Ravelry, sprawdzić jakie nowości gazetkowe, poszukać ciekawych włóczek, pomodlić się nad drogimi ciekawymi włóczkami, niemóc się zdecydować na żadną, pozostać z tego powodu nieszczęśliwą), później wpadłam w stan depresyjno-pourlopowy (zimno, w okolicy żadnego szwedzkiego stołu ze śniadaniem/kolacją, dziecko przestawione na dziadkowy rozkład dnia - czyli wstaje razem ze skowronkami i drzemie w dziwnych porach).

O wakacjach postaram się w telegraficznym skrócie:

Środa - dopakowanie luzów w walizce (! mielismy jedną!), krokodyle łzy na pożegnanie z dziewczynami (dziewczyny = Majka i psiury), dojazd do lotniska w Pyrzowicach, ściskanie kciuków przy starcie, Pratchet w trakcie lotu, ściskanie kciuków przy lądowaniu, w okolicach 22-giej w hotelu (wygląda lepiej niż na zdjęciach!) kolacja, Cuba Libre, spać.

Czwartek (ma przybyć rezydentka, w założeniach lenistwo przybasenowe). Śniadanie (mmmrau pod nosek), mały rekonesans w terenie, leżakowanie przybasenowe (okazuje się, ze już nie trawię skwarzenia się na słońcu), wysłuchanie rezydentki, zaklepanie samochodu na dwa kolejne dni, leżakowanie + pływanie (w wodzie poczułam się dopiero jak na wakacjach), wypad do pobliskiej Chanii lokalnymi środkami komunikacji (klimatyzowane, jakich u nas na codzień nie uświadczysz). Szukanie zabytków ukrytych pod grubą warstwą straganów (z tym, co wszędzie), wywijanie się naganiaczom (tawerny, kawiarnie, rysownicy karykatur, zdjęcia z pytonem, przejażdzki statkiem ze szklanym dnem, romantyczne przejażdzki o zachodzie słońca), znalezienie wyludnionej knajpki na uboczu, frappe, szczęście, błogość. W drodze powrotnej obfotografowanie każdego napotkanego psa. Kolacja, tenis stołowy, basen, Cuba Libre, spać.

Piątek - samochodem w bezdroża zachodniej Krety. Trasą przez górskie wioski (po drodze zwiedziliśmy nie ten kościoł co trzeba) gdzie rosną kasztany, aż do Elafonisi, gdzie woda ma bajeczny kolor, a brodząć po pas można dotrzeć do pobliskiej wyspy. Plażowanie (niestety zbyt krótkie bo w planie mamy jeszcze jedną obiecującą plażę). Dalej trasą przez kolejne górskie wioski (takie po 3 domy tuż przy drodze, wciśnięte w zbocze wzgórza), po drodze mijamy stada kóz okupujące każdy wyłom w skale (nie mamy pojęcia po co one tam włażą zamiast spokojnie wyłożyć się niżej) na kompletnym odludziu. Dojeżdzamy do Falasarny, niestety temperatura jest nieznośna, żar leje się z nieba, nie ma szans na plażowanie (sprawdzamy jedynie informację z przewodnika - rzeczywiście można tam zebrać przepiękne muszle - ta którą znaleźliśmy miała jednak mieszkańca, nie miałam serca go wypraszać :)) Powrót, scenariusz wieczorny z przechadzką po promenadzie nadmorskiej.

Sobota - samochodem do Knossos, pałacu króla Minosa (żar leje się z nieba, dzieci zwisają z wózków, jedyni rozsądni - psy śpią w cieniu). W drodze powrotnej Rethymon - w poszukiwaniu zabytków pod _grubą_ warstwą infrastruktury turystycznej. Na początek szukamy portu - Marcin wiedzie nas "za tłumem turystów" - w efekcie lądujemy w wyludnionej okolicy miasta, w pobliżu komendy policji. Podążamy linią brzegową w stronę centrum (w pełnym słońcu) podług trasy(to te strzałki dookoła twierdzy, pojedyńcza strzałka po prawej to port):

rethymon_1

Nie mam siły na nic, mam w nosie zabytki, wypijam frappe, idziemy do muzeum archeologicznego. Jestem wykończona (chwilowo nie utożsaniam się z Marcinem), wstępujemy na obiad do knajpki rekomendowanej przez przewodnik - godzinka w cieniu drzewka pomarańczowego, w urokliwym ogrodzie przy doskonałym daniu regeneruje siły - uderzamy ponownie na uliczki Rethymnonu.

Co mnie uderza - pomieszczenia mieszkalne znajdują się tuż za drzwiami drzwi przylegających do wąskich uliczek. Żadnych korytarzy, przedpokoi. Mieszkańcy siedzą przy otwartych drzwiach, przechodząc widzisz chorego, leżącego w łożku, kobiety siedzące w kuchni, fotografie rodzinne na ścianach. Głupio zaglądać, ale trudno się powstrzymać.

Droga powrotna mija szybko, oszczędzę Wam wieczornego scenariusza :)

Niedziela - dzień lenistwa, cały dzień leżakowania, pływania, Pratcheta i kolorowych pisemek (w domu nigdy nie czytam, nieodmiennie targam je na wczasy), pod koniec dnia mam już serdecznie dosyć - nigdy więcej :)

Poniedziałek - mieliśmy się wybrać do wąwozu Samaria - kilkanaście kilometrów wędrówki, bardzo ciekawą trasą, jednakże w pełnym skwarze - obiecuję zajrzeć tam o innej porze roku. Leżakujemy więc odrobinę, po czym wybieramy się pozwiedzać turecką część Chanii. Dalej, jak zwykle :)

Wtorek - wycieczka statkiem w stronę Gramvousa, wspinamy się na szczyt twierdzy(rozsądni pozostają na plaży), oblatujemy ruinę twierdzy prześladowani przez grupę roznegliżowanych Włochów, znajdujemy na miejscu zająca, wracamy na dół, statek transportuje nas na lagunę Balos - plażujemy, rozkoszujemy się ciepłem i kolorytem wody przez 3 godziny. Statkiem do Kissamos, autokarem do Maleme (tutaj znajduje się nasz hotel Bella Pais), scenariusz wieczorny.

Środa - dzień powrotu - grupa Katowicka na najsensowniejsze godziny transferu - wyjeżdżamy o 11-tek. Śniadanie o 8-mej, żeby zakosztować jeszcze słońca i kąpieli. Później ostatnie przeszukanie szafek i szaf, i zbyt wczesne przybycie na miejsce zbiórki. Szczęśliwie zresztą, bo kierowca przybył o 10 minut za wcześnie. Kierowca jest Grekiem, więc niekoniecznie orientuje się ile osób ma zabrać. My - 4 dziewczyny, które wsiadły z nami do autokaru pocieszamy się, że jedziemy chociaż we właciwym kierunku. W kolejnych hotelach pustki - kierowca musi interweniować w recepcjach :) W 10 minut za wcześnie lądujemy w kolejnym hotelu - po zebraniu turystów ruszamy dalej, życzliwe starsze państwo robi raban, że brakuje 4 dziewczyn. Kierowca drapie się po głowie, zwraca (na Krecie to trudne), dziewczyny są, ale jest też drugi autokar, który chce je zabrać, długie dyskusje, w końcu dziewczyny wsiadają do drugiego. Straciliśmy kłopotliwe 10 minut dzięki czemu w kolejnych hotelach nie ma już kłopotów :) W samolocie boję się bardziej niż w tamtą stronę bo przypomniał mi się reportaż o tym, jak wyciągnęło kiedyś pilota przez rozbite okienko i musiał lądować steward. Siedzę przy wyjściu awaryjnym, więc odpada strach, że mnie uciekające towarzystwo stratuje, mimo wszystko opcja ta działa tylko naziemnie/nawodnie.

Szczęśliwie lądujemy, docieramy do domu, dziecko szczególnie nie cieszy się na nasz widom) chyba nie zauważyło, że nas nie ma, psy przeciwnie, transportujemy kilogramy gratów Pszczółki między domami i wszystko powoli wraca do normy (z naciskiem na słowo _powoli_).

Pisałam, że postaram się w telegraficznym skrócie, nie obiecywałam, że się uda - relacja fotograficzna dla wytrwałych znajduje się na Picassie tutaj.

Ponieważ rozgadałam się niemożliwie, o robótkach napiszę jutro, kiedy w domu zapanuje już względny spokój (tj w porze, kiedy Marcin w pracy, dziecko w łóżku, psy na legowisku).

Powiem tylko tyle - powroty do domu, kiedy się wie, że czekają dziewczyny, bambusowe 7-mki i próbka Eliana Klasik od Laury są baaardzo bardzo pozytywne :)

wtorek, 2 września 2008

Zamykam kramik

Wyjeżdzam na wakacje. Nie będzie mnie do 10.09.

Zapewne po tym czasie nie będę miała nic do pokazania - chociaż jeszcze biję się z myślami, czy brać druty/szydełko czy zafundować sobie odwyk.

Ciekawe, czy uda mi się zapomnieć o projektach, które skolejkowałam sobie przed wyjazdem. Miałam nawet zamówić sobie włóczki, żeby czekały na mnie, cieplutkie, po powrocie, ale pod presją czasu nigdy nie mogę się zdecydować:(

Pierwszy raz wyjeżdżam tylko na tydzień - nie mam pojęcia, czy daje się w tak krótkim czasie przywyknąć do nowego miejsca, odpocząć i jeszcze pozwiedzać. Mam wrażenie, że będę ciągle pod presją myśli, żeby z wszystkim zdążyć (również z odpoczywaniem:)) Poza tym nigdy wcześniej nie rozstawałam się na tak długo z Pszczółką i moimi psiurami :/

Czy ja marudzę? Na dzień przed urlopem? Cóż - wygląda na to, że tak. Zawsze tak mam, zadowolona będę już na miejscu :)

Tymczasem do przeczytania - po powrocie łapczywie rzucę się do szperania po sieci i na pewno zachoruję na wiele cudeniek, które w tym czasie wydziergacie :)